czwartek, 30 maja 2013

Szlak Orlich Gniazd - RELACJA częć 3

Poranek w Bydlinie. Wstajemy. Za oknami widzimy krajobraz po ulewnej nocy. Niezbyt to zachęcające. Rowery całą noc stały w przedsionku, inaczej były by totalnie mokre. Kiedy kolejno wyjeżdżałem z nimi na plac, aby dokonać ich przeglądu w świetle dziennym, zauważyłem, że na łańcuchach pojawiło się sporo rdzy (rowery należało wytrzeć do sucha po rajdzie poprzedniego dnia). Na szczęście była to rdza, którą wystarczyło zetrzeć palcem, właściwie były to "zaczątki rdzy". Hamulce były zabłocone. Wykręciłem je, wyczyściłem i ponaciągałem linki hamulców - niestety nastąpiła tylko niewielka poprawa. Klocki hamulcowe w dwóch rowerach nadawały się do wymiany. Nikt nie zabrał ze sobą zapasowych klocków (z części zapasowych to właściwie mieliśmy tylko dętki), a po drodze serwisu rowerowego raczej nie znajdziemy, a nawet jak by się już jakiś znalazł, to raczej wątpliwe, że byłby czynny w długi, majowy weekend. Musimy sobie jakoś radzić z wykorzystaniem tego co mamy.

Wyjechaliśmy późno - nikt nie przewidział, że tyle zejdzie na naprawę usterek. Kilometr, może dwa, dalej, już zatrzymywaliśmy się, aby przyjżeć się ruinom zamku-świątyni w Bydlinie (naprawdę mało zostało z tych ruin). Jakby kogoś interesowało, to zaraz na przeciwko wzgórza, na którym znajduje się zamek, znajduje się cmentarz legionistów z 1914 roku. Ruiny skąpe, więc ja tradycyjnie wspinam się na mury, robimy kilka fotek dla potomności, i jedziemy dalej. Jest dobrze, bo chociaż słońca nie ma, to przynajmniej nie pada (już spadły nasze wymagania co do tej "kozackiej" ekspedycji :))

Wkrótce wjeżdżamy w las. Korzenie, piach, grząska ziemia, rozległe kałuże... naprawdę ciężko jechało się w takim terenie, w dodatku hamulce szybko uległy ponownemu zabłoceniu. Znowu hamować trzeba było stopami. Parę razy zjazdy były tak strome i ekstremalne, że widząc jak dziewczyny zjeżdżają - najpierw z piskiem zachwytu, później z przerażenia - włos jeżył się na głowie. Jeden taki zjazd o mało nie zakończył się kraksom pędzącej ze wzgórza Żanety z Ewą, która już zatrzymała się na dole (serce tak mi waliło, że nie pamiętam nawet co się stało, że Żanecie udało się ominąć Ewę i jakoś zatrzymać kilka metrów dalej).

Ta chwila nerwów wymusiła na nas odpoczynek, musieliśmy ochłonąć. Potem znowu zająłem się hamulcami w rumaku Żanety, chociaż według mnie to była syzyfowa praca. Po łuku Isostara i w drogę... Mży, siąpi, znów ulewa. Jasna cholera! Mieliśmy wtedy naprawdę dość! W ciągu jednej, krótkiej chwili pojawiły się rzeki błota, i jechać na rowerze wręcz się nie dało. Mamy to gdzieś przeczekać? A co jak nie przestanie? Jedziemy do Smolenia, w razie czego tam odpoczniemy, zjemy i przeczekamy. Na nasze szczęście zamek Smoleń nie był daleko, wystarczyło wyjechać z tego przeklętego lasu i przejechać przez fragment wioski. Przed parkingiem stały dwie dość obszerne, ZADASZONE wiaty - idealne, żeby przeczekać jakiś czas. Rozłożyłem szybko kuchenkę i zrobiłem herbatę. Poszły też chipsy zarezerwowane na czarną godzinę - dlaczego mamy sobie odmawiać przyjemności?


Na zwiedzanie zamku wybrałem się tylko Ja i Żaneta. Ewa postanowiła stoczyć mentalną walkę z deszczem, i chyba próbowała znaleźć sens w tej wyprawie. Ruiny zamku w Smoleniu były obszerniejsze od tych w Bydlinie, zachował się tu spory fragment murów, studnia i prawie cała baszta. Moim zdaniem zamek jak najbardziej nadaje się do odrestaurowania.

 Wróciliśmy do Ewy. Jedziemy, nie ma na co czekać. Deszcz póki co dał za wygraną, ale kto wie na jak długo. Następny cel - ikona północnej części Jury krakowsko-częstochowskiej - Ogrodzieniec, a konkretniej ruiny zamku w Podzamczu. Mimo, że pogoda była paskudna, to ruch turystyczny przy zamku zdawał się kwitnąć. Wszystkie stragany rozstawione w najlepsze: tu sprzedają podpłomyki, tam plastikowe mieczyki, tam kamienie wyrwane z zamkowych murów (albo z czyjegoś skalniaczka :P), tam znowu kiełbaska z grilla, tam oscypki prosto z Podhala. Sporo było rowerzystów, w grupach większych, lepiej zorganizowanych, z lepszym sprzętem, no cóż, my w każdym razie na pewno wyglądaliśmy na zaprawionych w boju turystów, którym byle deszczyk nie przeszkodzi w przeżyciu przygody! ;)




Na zamku w Ogrodzieńcu byłem już parę razy, jest bardzo efektowny i rozwija się wokół niego turystyczna infrastruktura. Oprócz całego "średniowiecznego" jarmarku jest tam park miniatur, gdzie w szczegółowy sposób zostały przedstawione miniatury wszystkich zamków (orlich gniazd) znajdujących się w Jurze, jest park linowy, tor dla quadów, a kilometr dalej znajduje się (widoczny z najwyższej wieży zamku w Ogrodzieńcu) Gród na Górze Birów (skansen). Sam zamek w Ogrodzieńcu wzbogacają wystawy militariów, muzeum narzędzi tortur,czy też scena ustawiona na zamkowej zieleni, gdzie odbywają się pokazy średniowiecznego tańca i szermierki. Ci co pożądają średniowiecznego klimatu, a ich zasobność portfela nie jest ograniczona, mogą napełnić brzuchy w średniowiecznej restauracji mieszczącej się w piwnicach zamku. My pochodziliśmy tylko po zamkowych murach, urządzając kaleczne sesje zdjęciowe, a później rozkoszowaliśmy się własnoręcznie przyżądzoną "bułą" oglądając rycerskie pokazy.

1. RYCERSKIE POKAZY


2. PRZED BRAMĄ (na zamku kręcono "Zemstę" z Romanem Polańskim)

3. NA DZIEDZIŃCU



4. PARK MINIATUR (zdjęcie zrobione z najwyższej baszty na największym ZOOMie)
Ogrodzieniec to była nasza ostatnia stacja tego dnia, ale właśnie w trakcie rycerskich pokazów znowu zaczęło padać. Było już przed 18, a trzeba było znaleźć nocleg, obojętnie jaki, pomimo przemoczenia byliśmy gotowi nawet na namiot. Zapukaliśmy do kilku drzwi, ale na jedną noc mało kto przyjmuje (w dodatku że po nas sporo trzeba było by sprzątać, a na pewno wycierać podłogę). W końcu JEST! Jeden poczciwy gospodarz zgodził się nas wziąć pod dach, w dodatku całkiem godziwy i jak się okazało, najlepszy nocleg na naszej trasie. Prysznic, kuchnia, grzejniczek, a w dodatku TV!!! Pełen wypas ;) Do późna oglądałem kabarety leniwie sącząc piwko. Starałem się przeciągnąć tą noc, bo wiedziałem, że rano trzeba ruszyć w bój bez względu na to, jaka będzie pogoda...

5. EWELINA KIPKA VS ZJEBANA POGODA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz